Wpuściłam cię
pokazałam białą izbę
gdzie ikony
leją łzy z wosku
Ale byłaś i w czeladnej
patrzyłaś w osmalone ściany
wdychałaś słodki
smak dziegciu i sadła
Przy kuchennym stole
jadłaś polewkę, chleb czarny
wszystko sercem
pragnęłam okrasić
Najdłużej bodaj
bawił cię bydlętnik
tu było najcieplej
grzałaś ręce
Drażniły nozdrza
sierść psa pot konia
te moje harce galopady
głupia wierność
Zostań rzekłam
powiedziałaś żegnaj
ot lapsus językowy
zwyczajna pomyłka
A jednak nie ma cię
siaduję na ganku
tyłem do chałupy
do samej siebie
Nie tęsknię nie czekam
chwilę pogadam
z brzaskiem z wiatrem z liściem
wiem one też na chwilę
Kiedy chmurne krowy
płyną o poranku
dziwię się że niebo
zstąpiło tak nisko
Idę miód rozpachnić
przed sercem ikony